niedziela, 17 sierpnia 2014

Szynami po Szwajcarii

Utęsknione ferie zimowe miałam przyjemność spędzić z Gosią, korzystając z jej zaproszenia do Szwajcarii. Nasze spotkanie po latach (no, miesiącach) nie ograniczało się do ploteczek i foteczek, ale skupiało na obejrzeniu choć części wspaniałych widoków tego małego kraju. Uzbrojone w tzw. Swiss Rail Pass, miałyśmy nielimitowane przejazdy kolejowe na terenie całego kraju przez parę dni. 

Pociągiem przejechałam zatem długie kilometry, smakując Szwajcarii niemieckiej, francuskiej i tej włoskiej. Owszem, Szwajcarom można by zarzucić sztywniactwo, czy brak otwartości, ale jedno trzeba im przyznać - wiedzą, jak dbać o swój kraj!






Zurych.

Przygodę rozpoczęłam w Zurychu, lądując samolotem SWISS Air (woooow, ale spokojnie, mieli promocję) w stolicy biznesu. Przejęła mnie Gosia, która prosto po pracy, jak połowa ludzi obecnych za dnia w mieście, wracała do domu do mniejszej miejscowości. Do Zurychu wróciłam jednak dzień później z jej chłopakiem Thorbenem. Pod nieobecność pracującej Gosi przejął on obowiązki gospodarza i przewodnika, a role te pełnił z ogromnym, muszę przyznać, wdziękiem :)

W Szwajcarii nie ma miejsca, które byłoby daleko od wody. Jeziora i rzeki są chlebem powszednim. Najczęściej idą w parze z wyłaniającym się zza horyzontu pasmem gór. Nie powiem, przyjemna sceneria na lunch na świeżym powietrzu. 



Wszystko, co mówi się o Szwajcarach, to prawda! Jak nie w części niemieckiej, to w innej na pewno. W tej pierwszej sprawdza się przekonanie o ich punktualności. 



Brzegi jezior nigdy nie są puste - ptactwo, mniej czy bardziej skore do pozowania, jest nieustanną atrakcją.





Lucerna.

Niedaleko od Zurychu znajduje się piękna jak z obrazka Lucerna. Trafił nam się pełny pakiet turysty! Słońce grzało, widoki zachwycały, szum wody uspokajał, a stara architektura intrygowała.



Czy to jest fair?? Taki widok mieć na co dzień?



foto: Thorben Wegner          

W górę miasta prowadzi mały szlak, na końcu którego znaleźć można wykutą w skale rzeźbę. Löwendenkmal, czyli pomnik lwa, wykuty w 1820, ma oddawać cześć pamięci szwajcarskich strażników poległych w XVIII w. podczas rewolucji francuskiej. 



Nad lwem widnieje wykuty napis HELVETIORUM FIDEI AC VIRTUTI, co w tłumaczeniu znaczy mniej więcej za odwagę i lojalność Szwajcarów.



Lucerna piętrzy się wokół jeziora. Wspinając się można dojść do starych murów miasta z wieżami strażniczymi. Perspektywa miasta wśród gór jest godna podziwu.




Główną atrakcję okolicy stanowi wzniesiony w XIV w. drewniany most pieszy z kaplicami. Malunki pokrywające wnętrze sięgały jeszcze XVII w. Most załamuje swój kierunek przy charakterystycznej wieży wodnej.

foto: Thorben Wegner                                   

Obiekt przetrwał pożary kilkukrotnie. Obecnie jest to najstarszy zachowany kryty most drewniany w Europie.





I najstarszy o systemie kratownicowym.

foto: Thorben Wegner                                               

Mój towarzysz podróży, Thorben.


foto: Thorben Wegner                                               






Jak w Niemczech, tak i w niemieckiej Szwajcarii, na Fachwerkhaus (mur pruski) zawsze można liczyć.






VitraHaus, Niemcy.

Korzystając z okazji nagięłam lekko plan wycieczek na tyle, by uwzględnił on salon pokazowy firmy Vitra, która dystrybuuje najlepsze wzornictwo XX wieku. Meble wymagały "domowej" skali wystawowej, co implikowało potrzebę zaprojektowania innego niż wielką halę obiektu. W 2006 powstał więc budynek projektu znanej szwajcarskiej pracowni Herzog & de Meuron, utworzony poprzez spiętrzenie segmentów o skali i przekroju rodem z zabudowy jednorodzinnej. Zamierzony efekt zrealizowany, czyli we wnętrzu co chwilę wchodzi się jakby do przestrzennego salonu zamożnych sąsiadów, gdzie można podziwiać meble w ich naturalnym środowisku.






VitraHaus przyjmuje postać showroomu, gdzie wszystkiego można dotknąć i wszystko wypróbować, co bardzo angażuje użytkowników i sprawia im naprawdę dużo radochy.

Testując krzesła projektu małżeństwa Charlesa i Ray Eames.

foto: Thorben Wegner                                               

Do testowania zachęcają też interaktywne panele wyposażone w kamery, które można aktywować wężykiem spustowym siedząc wygodnie w słynnym - i jak się okazuje wygodnym! - Coconut Chair. Krzesło to, jak i masę innych eksponowanych tu mebli, zaprojektował w latach '50 George Nelson, ikona amerykańskiego wzornictwa. Chwila w świetle reflektorów rozpieszcza i wcale nie musi odejść w zapomnienie, bowiem system prześle uwieczniony w pikselach moment na wskazany adres mailowy. Oto on:




W świecie rzeźb papierem i światłem kreowanych przez Isamu Noguchiego.




Słodko i puszyście na Marshmallow Sofa George'a Nelsona.

foto: Thorben Wegner          



foto: Thorben Wegner          







Bazylea.

Na styku Szwajcarii, Niemiec i Francji leży Bazylea, adekwatnie do lokalizacji różnorodna i żywiołowa. Dotarliśmy do niej o zachodzie słońca, po godzinach wnętrza VitraHaus, ciesząc się klimatycznym zewnętrzem miasta.






Sankt Gallen.

Miasteczko w moim odczuciu studenckie, gdyż mieści wspaniały i rozległy kampus uniwersytetu nauk ekonomicznych, którego studenci licznie wypełniają spis ludności. U studentów tej właśnie uczelni zresztą mieszkałam. A gdy zajmowała ich nauka, miałam czas na spacer po mieście.










Genewa.

Genewę i Lozannę obskoczyłyśmy z Gosią za jednym zamachem, jako że miasta są niedaleko siebie we francuskiej części kraju. Genewie towarzyszy jakaś prestiżowa aura, a ze sklepowych witryn wysypują się brylanty.





Pod Ścianą Reformatorów, czyli pomnikiem upamiętniającym 450-letnią historię protestantyzmu. Mur ma w sumie ok. 100 metrów długości, wybudowany jest z wapienia, zintegrowany ze starymi fortyfikacjami miasta. Centralna część obrazuje wybitnych przedstawicieli reformacji, a nad nimi widnieje dewiza reformacji i Genewy: Post Tenebras Lux, co oznacza: Po mrokach światło.




Lozanna.

Dojechawszy do Lozanny dawno po zmroku miałyśmy ograniczony czas zwiedzania. Wykorzystałyśmy go na odwiedzenie wspaniałego budynku japońskiej pracowni SANAA, pełniącego rolę centrum naukowego i biblioteki na Lausanne Campus - Rolex Learning Center.

Obiekt przypomina 1-kondygnacyjny plaster szwajcarskiego podziurawionego sera, powyginanego tak, by tworzył zadaszone przejścia pomiędzy dziedzińcami-dziurami. Cała przestrzeń w środku pływa, konstrukcja wydaje się leciutka.







Spotkanie po latach z Sylwią! Znamienne naszym czasom, że stare znajomości licealne najłatwiej spotkać za granicą...

Cały obiekt usłany jest kolorowymi pufami, odcinającymi się od monochromatycznego wnętrza. Ich ilość oraz mobilność powoduje, że mimo licznych spadków i zakamarków, przestrzeń jest dobrze wykorzystywana. Sylwia wyznała również, że w okolicach sesji egzaminacyjnych, Rolex pęka w szwach i konieczna jest rezerwacja miejsc.

foto: Szymon Brynda          


Ekspres lodowcowy.

Jedziemy w góry! W składzie z Gosią i Thorbenem udaliśmy się w dwudniową podróż pociągiem przez Alpy. Góry niezmiennie mnie zachwycają, już z daleka okazują swój majestat.



Z bliska odsłaniają swoje sekrety - pochowane w dolinach miasteczka. Każde jedno dumnie sygnalizuje swoją obecność dzwonnicą kościoła, raz po raz wybijającą się z łagodnego jeszcze krajobrazu.





Właśnie to miałam na myśli pisząc o tym, że Szwajcarzy dbają o swoje. Nie znajdziesz tu żadnej paskudnej reklamy, żadnej prowizorki, wszystko wykonano konsekwentnie - w drewnie, porządnie, z poszanowaniem dla tradycji, no i ekonomicznie. Oczywiście świadczy to o ich wysokim poziomie życia, ale wierzę, że ma to głębsze dno niż tylko zarobki. To sposób myślenia o wspólnym dziedzictwie.







Miasteczka są idealną destynacją dla miłośników zimowych sportów. Wypad na snowboard po pracy z Zurychu? Jasne, zajmuje godzinę w 1 stronę.



Każdy styl jazdy jest dobry.



Tak samo jak nie ma złego miejsca do czytania książki.




Łańcuch górski trzeba jakoś pokonać, stąd liczne tunele, mosty i kładki na skraju przepaści, formujące zintegrowany z górami labirynt.






Lugano.

Południowa Szwajcaria to fantastyczny miks włoskiej architektury ze szwajcarskim krajobrazem naturalnym. Lekko rozluźnione względem niemieckich obyczaje dodatkowo umilają pobyt.





Zaśnieżone szczyty Alp, błękit wody lugańskiego jeziora i ciepłe okresy letnie przyciągnęły do miasta podobno sporo gwiazd i sportowców, przysparzając miastu ksywkę Monte Carlo of Switzerland.






To jeszcze Szwajcaria, czy już włoska Wenecja?



Drzwi do raju :)









Mediolan, Włochy.

Ten intensywny dzień nie miał się szybko skończyć, skoro z Lugano obraliśmy za kierunek - imprezę we Włoszech! Wypad do Mediolanu do mieszkających tam Oli Makuch i Kasi Obrębskiej zakończył się pełnym sukcesem, skoro Thorben, czego mógł oczekiwać od wizyty we Włoszech, spróbował polskich pierogów, a poranny pociąg do Szwajcarii opóźnił się przez nas tylko o parę minut.


Olu, Kasiu, dziękujemy za pyszną kolację i imprezę!

Krótka wizyta we Włoszech należała i tak do tych z niezwykle pięknymi widokami.





Szwajcaria.

Znów na pokładzie GLACIER EXPRESS. Przeciskamy się między szczytami Alp w stronę Zermatt, miasta w dolinie pod najpiękniejszym szczytem szwajcarskim.



Lodowa kraina.



Pociąg jeździ zygzakiem zgrabnie kadrując pasażerom widoki na mijane miasteczka.



Ci bardziej gorliwi, jak Thorben, szukanie kadrów wynieśli na wyższy level.




Zermatt.

Miasteczko górskie i wioska narciarska. Dość komercyjnie zorientowane na licznie przybywających turystów i narciarzy, a mimo to nie pozbawione dużej dawki uroku.




Miasto charakteryzują drewniane hoteliki i dwuspadowe strome dachy pokryte metrową warstwą białego puchu.




No i widok na najsławniejszy szwajcarski szczyt - Matterhorn. Ta skalno-lodowa piramida osiąga wysokość 4478 m n. p. m. i została późno zdobyta, dopiero pod koniec XIX w.



Jeśli ktoś ma wrażenie, że skądś tę górę z niewiadomych źródeł kojarzy, odsyłam do sklepu po tabliczkę czekoladek Toblerone.

foto: Thorben Wegner                                               


Metterhorn trudno zdobyć, szczególnie w naszym wąskim przedziale czasowym, za to na siostrzany, odrobinę niższy, Klein Matterhorn doprowadza system kolejek linowych.

foto: Thorben Wegner          

Prawie godzinna podróż na górę bynajmniej nie jest czasem straconym! Zaraz po zrobieniu zdjęcia Thorben i Gosia smacznie chrapali, a ja za alternatywę do drzemki miałam niesamowite panoramy. 



Zermatt widziany z góry.






Na szczycie Klein Matterhorn.

foto: Thorben Wegner          




foto: Thorben Wegner          




Spod  śniegowego płaszcza wychylają są gdzieniegdzie warstwy lodu, co miałam okazję zobaczyć pierwszy raz w życiu...



KONIEC.

Pozostaje mi jedynie dziękować Gosi i Thorbenowi za gościnę i super wycieczkę.
Thank you guys!!! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz