niedziela, 17 sierpnia 2014

Londyn weekendowo

Wakacje 2014 kręcą się wokół różnych wysp, zacznę więc od Wysp Brytyjskich. Loty przesiadkowe do dalszych krajów otworzyły przed nami drzwi do Londynu na parę dni urlopowej rozgrzewki. Tak oto trafiliśmy z Szymonem na weekend do miasta znanego już dawno chyba wszystkim podróżnikom.

Otóż Londyn - dla mnie nowość, dla Szymona powtórka po latach - wydaje się wzbudzać raczej negatywne emocje, a przynajmniej w większości kiepskie o nim opinie dochodziły mnie w różnych opowieściach. Może właśnie to przyczyniło się do tego, że mnie akurat pozytywnie zaskoczył? Zawdzięczam to między innymi pogodzie, która - wybitnie nie w brytyjskim stylu - rozpieszczała nas słonecznym ciepłem i prawie bezchmurnym niebem. Czego jednak pominąć w relacji nie sposób, zalew turystów skutecznie utrudniał pozytywne myślenie podczas zwiedzania. Dlatego 2 dni wystarczyły w sam raz na obejście centrum i kilku pocztówkowych atrakcji, zajrzeliśmy też do muzeum i paru knajpek, i tyle nas w Londynie widzieli :)



Nie potrzeba nawet takiej nazwy, żeby wiadomo było, że to gdzieś w UK znajduje się ta knajpa...



Dodatkowo wspomnę, że nie byliśmy z Szymonem sami. W podróży towarzyszyła nam nasza nowa cudowna lustrzanka, a stolica Wielkiej Brytanii chcąc, nie chcąc, udostępniła mi scenerię do stawiania pierwszych kroków w świecie lustrzanej fotografii.


Londyński, a więc i Brytyjski, typ zabudowy też nie jest trudny do rozpoznania, za co odpowiedzialne są między innymi trapezowe wykusze.





Stalowe pożarowe klatki schodowe do tej pory przywodziły mi na myśl głównie filmy z Nowego Jorku, a tu proszę.




Prawdziwie zatrważające są ilości śmieci produkowane dziennie przez miasto. Do wieczora pod każdą witryną sklepową czy restauracyjną gromadzą się wory z odpadami. Piętrzą się na chodnikach, czasem wysypują na ulicę. Przykładowo urocze kwieciste ozdóbki w witrynie mają, uważam, nie lada zadanie, by zdobyć uwagę przechodnia w takim otoczeniu. Zgroza...





Przed wyjazdem odrobiliśmy lekcję z historii Londynu i odświeżyliśmy m. in. temat planu urbanistycznego po wielkim pożarze. Jak wiadomo niewiele z tego wszystkiego wyszło, ale katedra powstała.

St. Paul's.







Sacrum i uzupełniające je dla równowagi profanum.




Po mieście przemieszczać się można naturalnie nie tylko pieszo, w dodatku z sedesem. Alternatywą jest choćby autobus. Tych tradycyjnych raczej się już nie widuje, królują nowsze prostopadłościenne wersje, obowiązkowo czerwone. Szczęściarze przejadą się jednak najnowszym modelem, o którym miałam okazję nawet poczytać ze dwa lata temu w branżowej prasie.

Przedstawiam zatem najnowszą edycję londyńskiego autobusu projektu Thomas Heatherwick Studio.



Zainteresowanych projektem odsyłam do źródła: http://www.heatherwick.com/london-bus/ .



Jeśli nie autobusem, to może najstarszym na świecie systemem transportu podziemnego? London Tube otworzono w 1863 (!!!). 




Niektóre stacje doczekały się w międzyczasie artystycznej otoczki, jak ta, pokryta kolorową mozaiką. I jak tu nie wspomnieć Lizbony???




A jeśli o własnych siłach, to aktywnym rowerzystom z pomocą przychodzą parkingi, jak ten przy Waterloo Station. Rowery po horyzont i to w dwóch poziomach.




Londyn nie byłby Londynem bez takich oto czerwonych budek. Pamiętam czasy, kiedy i Polska była usłana budkami Telekomunikacji Polskiej. U nas w większości zniknęły - z wiadomych powodów. Brytyjskie jednak okryte są chyba zbyt wielką sławą, by ktoś otwarcie przyznał, że raczej nikt już z nich nie korzysta.




No, chyba że do zdjęć. 





Sztuka w mieście. Zawsze fajnie jest coś samemu odkryć w nowych miejscach. Bez polecenia, bez uprzedzenia w przewodnikach. Dowód? Na przykład Design Museum, a konkretnie jego typograficzny mural, stymulujący do akcji wg własnej interpretacji. Znajdował się dokładnie vis a vis uroczej przeszklonej knajpki, której kucharze przez co najmniej kilka kwadransów znosili nasze - twórcze oczywiście - wygłupy.






Biznesmeni też mogą się powygłupiać w porze lunchu. Mam jednak przeczucie, że rzadko który się na to decyduje w tym zakątku. Turyści jednakże, z mniejszymi o własny wizerunek obawami, to zupełnie co innego.






Wróciwszy w godzinach otwarcia do Muzeum Designu, nie uwolniliśmy się od architektury (wystawa 'Louis Kahn: The power of architecture', swoją drogą bardzo dobra), ale trafiliśmy też na świetny przegląd wzornictwa 'Designs of the year'. Tyle samo czasu, co wystawy, zajął nam również sklep z milionem pięknie wydanych książek, minimalistycznych durnostójek, przyjemnie zaprojektowanych gadżetów, jak i typograficzna aranżacja klatki schodowej.






Typografii generalnie jest bardzo dużo w Londyńskiej przestrzeni publicznej, w oczy rzucają się szczególnie znaki poziome na jezdniach. Najśmieszniejsze wydawały mi się obecne na każdym przejściu dla pieszych (zapewne z myślą o tych zagranicznych) 'LOOK LEFT' i 'LOOK RIGHT', które jednak nie uchroniły mnie przed patrzeniem raz po raz nie w tę stronę, co trzeba. Siła przyzwyczajenia!





Tyle angielskich pubów wkoło, a my, popędzani chłodem, trafiliśmy do prawdopodobnie jednej jedynej wiedeńskiej kawiarni.






I (nareszcie?) stuprocentowo turystycznie! Wielkie 'oko' przyciągnęło w połowie dnia wystarczającą ilość chętnych, żeby przestać pół godziny w samej kolejce po bilet, z którym dopiero należy się udać do tej półtora-godzinnej prowadzącej do faktycznej atrakcji. Czas to pieniądz. Jakże dosłownie, gdyż przerażeni długością kolejki zaopatrzyliśmy się, trochę do-/przepłacając, w bilety szybkiego wstępu, pędem dostając się do kapsułki, która następnie w ślimaczym tempie 12 stopni obrotu/minutę robiła pełne kółeczko. Przez ten czas spokojnie zobaczyliśmy z góry perełki londyńskiej architektury.



Brawo, pełny obrót zajmuje w sumie ok. 30 minut :)



Z tej perspektywy nie tylko budynki lepiej widać. Zabawnie było poobserwować lekcję Tai-Chi w parku, czy własne odbicie w krystalicznie czystych wodach Tamizy.









A tak przedstawia się zagęszczenie ulicy centrum w połowie dnia w sezonie. Spacer jest opcją jedynie dla wytrwałych! Większość z tu obecnych kierowała się w stronę Big Bena.



Zbiorowa psychika widocznie zadecydowała o tym, że poszliśmy z prądem :)




Cóż za fascynujące zjawisko! Z zaskakującą częstotliwością natrafialiśmy na akt wykonywania zdjęcia słynnego już typu 'selfie'. Fascynuje mnie jednak nie tyle fenomen robienia 'selfie' (gdyż ten nie należy już do nowości, a tym bardziej do rzadkości), co specjalne do jego cykania przyrządy! Trzymak do iPhone'a cieszy się wśród autoportrecistów szczególnym uznaniem. Metalowe przedłużenie 'rąsi' usprawnia z pewnością kadrowanie, zwiększa pojemność bohaterów zdjęcia, zapewnia precyzję wykonania, eliminuje ryzyko poruszenia. Czapki z głów dla producentów za empatię i jakże precyzyjne wyczucie potrzeb rynku!




Zachowawczo dość wypadamy posługując się osobami trzecimi. Trudno, niech tak będzie..





Tak płynął czas z Benem.



I Szymonem.




Budynek parlamentu stanowi dopiero początek przewodnikowych obiektów Londynu na naszej liście tych zrealizowanych. Nie pominęła ona The Tower of London, którą mieliśmy okazję zobaczyć w nietypowej aranżacji. Właśnie rozkładano instalację upamiętniającą ofiary I wojny światowej, planując w rocznicę jej wybuchu mieć ukończoną wypływającą z okna tego byłego więzienia rzekę ceramicznych czerwonych tulipanów, każdy symbolizujący przelaną krew i oddane na wojnie życie.




Instalacja bardzo interesująca. Wierzę, że niektórych skutecznie wprawiła w zadumę. Jest czas odpowiedni do refleksji, ale jest też czas na spełnianie bardziej trywialnych potrzeb i zachcianek. Z łakomstwem nam do twarzy, szczególnie na wakacjach!




Moje skrywane od dzieciństwa marzenie zagrania królewskim strażnikom na nosie niestety nadal widnieje na mojej 'bucket list'. Uchroniła ich, skubańców, solidna, odsunięta na kilkadziesiąt metrów od Buckingham Palace brama.



Tyle szczęścia nie miała straż konna. Tej jednak dobrowolnie odpuściłam, gdyż z i tak anielską cierpliwością znosiła nachalne ręce turystów, których liczebność wokół nigdy nie schodziła poniżej 20.




Dochodzimy do mojego faworyta, czyli Tower Bridge. Pogłębiliśmy naszą o nim wiedzę w mieszczącym się na szczycie muzeum oraz w 'engine room' - naprawdę imponującym zaawansowaniem techniki epoki wiktoriańskiej. 

  

W opartych na wieżach galeriach mieści się część ekspozycji muzeum. Sporo ciekawostek o Anglii, jej historii, kulturze i krajobrazie.







Most zwodzony otwiera się trzy razy dziennie. Proces trwa zaskakująco szybko - podniesienie i opuszczenie mostu trwa w sumie niecałą minutę! A z pozoru jest on taki toporny... Niedowiarkom polecam wystawę (lub inną lekturę), tłumaczącą zasadę działania tej konstrukcji.




Wieże mostu, choć z zewnątrz kamienne, mają konstrukcję stalową. Wnętrze pocięte jest w efekcie niezliczoną ilością stalowych belek, te z kolei zespaja niepoliczalna ilość nitów, będących dla nich także swoistą dekoracją, której - drodzy koledzy architekci - proszę nie mylić z ornamentem! Bardzo przyjemny klimat.





Londyn dobitnie dowodzi, że rzeka działa jak magnes na życie miejskie. Nie liczy się data, ani godzina. Deptaki wzdłuż Tamizy to najruchliwsze okolice miasta. Kiedyś może i warszawska Wisła doczeka się takich przestrzeni.





Norman Foster i Renzo Piano tu byli. czyli budynek ratusza miejskiego i obecnie najwyższy w Unii wieżowiec The Shard. Projekty obu budynków zakładają obecność życia miejskiego w okolicy, udostępniając powierzchnię parteru lub formując swoje obejście w amfiteatr. Tym samym podnoszą atrakcyjność użyteczności publicznej i wabią przechodniów.





Bardziej atrakcyjna chyba już być nie może z kolei okolica odnowionych doków przy starym porcie.




Wspaniale odnowione spichlerze i przemysłowe budynki - kiedyś ruiny, dziś siedziby prestiżowych restauracji, pracowni projektowych czy mieszkań. Ta mieszanka cegły, szkła i stali, poprzecinana wodnymi kanałami, wabi znawców loftów bardzo efektywnie, gdyż knajpy są pełne, zapatrzonych spacerowiczów nie brakuje, a większość lokali wydaje się mieć zadowolonych, popijających winko na metalowym balkonie nabywców.






Dzielnica obfituje w śliczne zakątki...



 



Za kulisami: nikt nie powiedział, że pozowanie to łatwa robota, a już na pewno nie szybka! W poszukiwaniu kadru idealnego ;)






The END.