czwartek, 5 września 2013

SUMMER TRIP part 2

czyli samochodem po Francji

 (fot. Ola Makuch)

Po wizycie w San Sebastian, naszym ostatnim przystanku z pierwszego tygodnia, ruszyliśmy w stronę francuskich granic. Nocleg zaplanowaliśmy pod Bordeaux, zanim tam jednak dotarliśmy, odwiedziliśmy kilka godnych wspomnienia miejsc.

Pierwszym z nich była nadoceaniczna miejscowość Biarritz. Naładowana wręcz turystami. Udało nam się jednak dopchać do głównej atrakcji - rozrzeźbionego wybrzeża i skalistych wysepek, których część spinał umożliwiający dostęp most.

Niemalże natychmiast po wjechaniu do Francji widzieliśmy pałacyki i zameczki. Najciekawszy wydał mi się właśnie ten z Biarritz, na skalistym wybrzeżu.




Bayonne, piękna, kolorowa francuska miejscowość, skupiona wokół przeciętej starymi mostami rzeki.




Klimatu dodawały starym kamienicom subtelne dekoracje - wiszące nad każdą uliczką na starówce proporczyki.




Katedra.



Wiele lokali wydawało się być zamkniętych, opuszczonych, ale nawet te były zadbane. Wszystko było czyste i miało w sobie dużo elegancji. To chyba największa różnica, jaką odczułam po wjeździe do Francji...

 (fot. Ola Makuch)

 (fot. Ola Makuch)                                                   




Nie chcąc czekać dłużej niż to konieczne, zlokalizowałam creperię, gdzie spodziewałam się spróbować francuskiego naleśnika. Danie przerosło moje oczekiwania! Spośród setki, zdawałoby się, propozycji wybrałam poleconą przez uroczą kelnerkę, tę z lokalnym serem, podaną z konfiturami i sałatą polaną delikatnym dipem. PYCHA. Całość ładnie podana i zjedzona przeze mnie na zewnątrz, z widokiem na katedrę i snujących się leniwie przechodniów.




Dojechaliśmy do Bordeaux. Nocny spacer na zapoznanie się z miastem pozwolił nam odkryć świetną instalację, która okazała się jedną z serii rzeźb miejskich katalońskiego artysty, obecnych w mieście na czas wakacji.

Bordeaux.



Open air sculptures autorstwa Jaume Plensa. Na kilku placach miasta znajdowała się postać z podkulonymi pod brodę nogami, otwarta i dostępna dla ludzi. Pierwsza z nich - największa i wg mnie najciekawsza - zrobiona z metalowych liter.







Kolejne wersje. Powtarzający się model postaci.




Wewnątrz kuli znowu siedząca postać.



A ta rzeźba przed katedrą pozwoliła mi skojarzyć projekt z pewną instalacją w Madrycie, która okazała się być tego samego autora.



Madryt, stacja kolejowa Atocha. Sporo wysiłku kosztowała nas wcześniej próba interpretacji tej instalacji, bez szerszego kontekstu lekko przerażającej...

(fot. Gosia Głowacka)                                       



Bordeaux. Nazywane "małym Paryżem", ale jednocześnie uznawane za najbardziej angielskie z francuskich miast - ze względu na 300-letni okres rządów Anglików.



















Dune du Pyla, najwyższa wydma piaskowa w Europie. Znajduje się tuż przy linii brzegowej oceanu. Kto więc chce się wykąpać, najpierw musi zdobyć szczyt.




Szczyt zdobyty - całe 110m n.p.m.



Warto było, chociażby dla samej panoramy...



...i leniuchowania.

 (fot. Ola Makuch)

  (fot. Ola Makuch)


Wspinaczka dobitnie obnaża kiepską kondycję.. Ale po mozolnej wędrówce w górę, szalony bieg prosto do wody zajmuje już tylko kilkanaście sekund.

 (fot. Ola Makuch)                                      


Idealne wakacje?






Bordeaux było przepiękne, lecz jeśli o moją opinię chodzi, to te małe francuskie miejscowości mają najwięcej uroku. W jednej z nich mieliśmy przyjemność nocować, goszczeni przez kolegę Rafę w Lectoure. Oprowadził nas po swojej prowincji Ténarèze, która krajobrazem przypomina miejscami Polskę.

Pola słoneczników w Tenareze.





Region ten zmienia podobno swój "profil", w miarę jak rolnictwo staje się tu mniej popularne, szuka się rozwiązań, które rozwiną turystykę. Starania o atrakcyjność turystyczną widać gołym okiem - miasteczka są superzadbane, pokryte bujną roślinnością, mieszkańcy są uśmiechnięci (naprawdę), a każda miejscowość ma swoje Office Tourisme.

La Romieu.






Koty są w tym mieście darzone szczególną sympatią i zainteresowaniem. Zgodnie z lokalną legendą gdy nastąpiła klęska nieurodzaju, zaczęto jeść ich mięso na przetrwanie. Kilka ukochanych kociąt ukryła przed innymi mała dziewczynka. Kiedy następne uprawy były zagrożone przez plagę gryzoni, dziewczynka uwolniła koty, które polując uratowały plony przed zniszczeniem, a ludność przed głodem. Koty zostały bohaterami, dziewczynka zaś patronką miasta.

Stąd na każdym kroku w La Romieu natknąć się można na rzeźbę bądź malunek kota.









Prowincjonalne widoki.




Stolica regionu, Condom. 




Stąd pochodził podobno D'Artagnan, jeden ze sławnych muszkieterów.


 (fot. Ola Makuch)


Blaziert. Miejscowość licząca dosłownie garstkę domków, formujących uliczkę na szczycie wzgórza. Była jak z obrazka.







Hasła rewolucji francuskiej.




Opuszczając - niestety - prowincję, obraliśmy kierunek na wschodnie wybrzeże Hiszpanii, zakładając przeprawę przez Pireneje oraz zwiedzenie Carcassonne.

Cite de Carcassonne, gród rzymski, potem miasto Wizygotów z V w.




W XIX w. dość swawolnie odrestaurowane zdobyło wiele nieautentycznych elementów, zyskało za to na atrakcyjności turystycznej. Mury okalają bowiem naprawdę duży teren tego starego miasta, a ich wnętrze kryje niestety masę turystycznego festyniarskiego kiczu.

Gdy jednak skupić się na zewnętrznej aparycji, skąpanej w świetle zachodzącego słońca, widoki były niezapomniane, a ja wspinając się po krzaczastych wzgórzach i biegając jak szalona dookoła z aparatem, byleby tylko zdążyć ze zdjęciami przed zmierzchem, czułam się całkowicie usprawiedliwiona.






Pireneje, górska miejscowość Bolquere, gdzie przespaliśmy naszą ostatnią francuską noc. Po raz kolejny zachwycałam się elegancją miasteczek, bądź co bądź turystycznych, a to hasło w Polsce kojarzy mi się niestety z zaprzeczeniem elegancji, ładu itp.

Bolquere. Drewniana architektura.



Trochę jak u Hobbitów... do domu wchodzi się jak do podziemnej norki, na powierzchnię ziemi zaś wyjść można na taras kondygnacji +1.



Pireneje.








HISZPANIA, Katalonia, Vilassar de Mar. Ostatni postój przed końcową destynacją - Barceloną.

I moja pierwsza tegoroczna kąpiel w Morzu Śródziemnym.





Barcelona. Trzeba wiedzieć, gdzie pójść na owoce morza, żeby nie przepłacić. W roli przewodnika wystąpiła mieszkająca tam koleżanka Marcina, i tak oto tuż przy Sagrada Familia zjadłam najtańsze i najsmaczniejsze mariscos.






KONIEC.